Pierwszy kontakt z plemieniem nawiązała w 1958 r. amerykańska misjonarka Rachel Saint. Wtedy też Huaorani zostali schrystianizowani, przesiedleni i nauczeni współczesności. Jednak dwa odłamy tego plemienia – Tagaeri i Taromenane do dziś nie utrzymują żadnych kontaktów ze światem zewnętrznym. W 2007 r. w lasach amazońskich
Endling: Extinction is Forever to doskonały przykład, że gra może być też narzędziem. Recenzowana produkcja służy rozrywce, ale równocześnie zawarto w niej historię, która próbuje przekazać nam, graczom, pewne wartości. Pytanie tylko do kogo trafi ten proekologiczny przekaz. 3,4/5Endling: Extinction is Forever – wyginięcie z lisiej perspektywyOstatnio gry coraz częściej przekazują nam nieoczywistą perspektywę dla opowiadanych historii, rezygnując z ludzkich głównych bohaterów. Mieliśmy przecież prześmiewczy i kultowy już Goat Simulator, a niedawno premierę miało głośne Stray opowiadające o zbłąkanym kocie. Zabieg taki może służyć wyłącznie zmaksymalizowaniu rozrywki, jak w opowieści o szalonych Kórlikach z Rabbids: Party of Legends, ale czasami inne podejście pomaga też w opowiedzeniu ważnej właśnie jest w przypadku Endling: Extinction is Forever. Już sam tytuł w luźnym przekładzie brzmiałby: Ostatni z gatunku: wymieranie jest wieczne. Brzmi dość ponuro, prawda? Bo taka właśnie jest ta gra. Nie jest typową rozrywką dla każdego, ale prostą i stosunkowo krótką propozycją z przesłaniem dla tych, którzy nie są obojętni na dziejącą się wokół nas w ciągłej ucieczceKontrolę nad lisią bohaterką przejmujemy w momencie, w którym musi ona uciekać z płonącego lasu. Kierując nią już od pierwszych minut widzimy dookoła wielką katastrofę. Dotychczasowy dom stanął w ogniu i trzeba szukać nowego schronienia. Dzieje się to w możliwie prostej mechanicznie formie, znanej z gier platformowych, dzięki czemu względnie szybko udaje się dotrzeć do pierwszej z jaskiń, w której można odpocząć. Ostrzegam, jeśli nie jesteście w stanie patrzeć na cierpienie zwierząt (choć ukazane możliwie niedrastycznie), to od Endling odbijecie się już w pierwszej scenie. Chwilę po dojściu do nory jesteśmy świadkami narodzin czterech potomków, z których jeden zostaje… uprowadzony. To nie koniec rozgrywających się dramatów. Każdej nocy trzeba będzie wychodzić na łowy, by zapewnić liskom pożywienie. Równocześnie w tle będziemy obserwowali pracę fabryk, wyniszczającą ludzką aktywność i rozmaite przeszkody, które pokazują dobitnie, że świat człowieka nie jest przyjazny dla zwierząt szukających jak wcześniej wspomniałem, żeby swobodnie grać w Endling: Extinction is Forever, trzeba mieć pewną odporność na smutek wylewający się z ekranu. Co prawda wyjątkowo ciężko jest tu przegrać i choć w teorii młode lisy mogą umrzeć z głodu, to w praktyce gra prowadzi nas za rękę pozwalając na duży margines błędu. Początkujący gracze będą więc mieli ułatwione zadanie, ale pozostali mogą się tu nieco opowieść bardzo szybko robi się monotematyczna, a twórcom zabrakło pomysłów na urozmaicenia i dodatkowe wątki. Właściwie każde wyjście z jaskini oznacza szukanie pożywienia, a co kilka takich wypadów otrzymamy nowe wskazówki na temat zaginionego liska, które pchają do przodu główną fabułę. Prawda jest jednak taka, że całe Endling, trwające niespełna cztery godziny, dałoby się zamknąć w mniej niż połowę tego czasu. Bo tyle mniej więcej jest tu faktycznej historii i przekazu. Reszta to zapychacz będący uproszczoną wersją gry lekko i nie do końca przyjemnieMam wrażenie, że twórcy postawili sobie za cel edukowanie na temat szkodliwej działalności człowieka. No i rzeczywiście, ludzie ubrani w kombinezony i maski, brodzący w brudnych rzekach to dość dosadny obraz tego, co robimy z naszym środowiskiem. Wciąż jednak uważam, że w tle mogłoby się dziać znacznie więcej i jeśli już stawiamy na dramat, to można go było w większym stopniu wypełnić przekaz płynący z Endling może trafić do większej grupy graczy przez to, że produkt ten jest prosty, krótki i z łatwą w odbiorze oprawą audiowizualną. Na wyróżnienie zasługują animacje lisków, które naprawdę mogą się spodobać. Mnie osobiście urzekło przepychanie młodego pyskiem przez wąską szczelinę, gdy już jeden z potomków na skutek zaplanowanych przez twórców wydarzeń zyska taką umiejętność. Szkoda tylko, że całkiem niezła oprawa dźwiękowa ginie gdzieś w tle i nie podbudowuje napięcia w niektórych mocniejszych to ja jestem ten maruda jeśli chodzi o gry. Ot, pisaniem o nowych (i starych) tytułach zajmuje się już od ponad 20 lat, co nieco więc widziałem i przeżyłem. A jednak w przypadku Endling: Extinction is Forever wychodzi na to, że nie jestem wcale tak wielkim malkontentem. Jasne, tytuł ten ma swoje wady, z których najpoważniejszą jest chyba szybko wkradająca się powtarzalność. Mimo wszystko jednak ta krótka opowieść mnie oczarowała. Czym zapytacie? A choćby owym komiksowym stylem graficznym, świetnymi animacjami i naprawdę niezłym klimatem. Tło w postaci niszczonej na naszych oczach planety jest niezwykle wymowne, a przesłanie samej gry całkiem mocne. I dobrze się stało, że Endling: Extinction is Forever trafił w ręce graczy właśnie teraz – w szczycie sezonu ogórkowego, bo gdyby ta gra ukazała się w innym czasie pewnie zniknęłaby w tłumie. Naprawdę szkoda by było. Moja ocena: 4/5Endling: Extinction is Forever – czy warto kupić?Ta gra to połączenie nieskomplikowanego symulatora przetrwania z grą platformową. Twórcom udało się stworzyć produkt możliwie uproszczony – dzięki temu przekaz proekologiczny może trafić do większej ilości odbiorców, ale jest niewielka szansa, że wciągnie ich na wszystko, jeżeli sama oprawa i tematyka, przedstawiona chociażby na zwiastunie, do Was trafiają, to warto dać Endling szansę. To krótka historia, która może poruszyć niejednego gracza. Bo przecież gry jako medium to nie tylko pusta rozrywka, ale też okazja do refleksji, prawda? Jeśli macie więc akurat nastrój na grę w takim klimacie, warto choć na chwilę zainteresować się historią o lisiej rodzinie. Żałować nie powinniście, a może coś z tej opowieści w Was jeszcze o Endling: Extinction is Forever [Playstation 4]stonowana i przyjemna oprawa audiowizualna,bohaterowie, których można zaprojektowana mapa z przejściami pomiędzy ścieżkami,czytelny w odbiorze przekaz i morał,niski próg wejścia dla początkujących graczy,jak na grę w przetrwanie, nieco zbyt prosta,szybko staje się powtarzalnaGrafika: / Zadowalający plusDźwięk: / Zadowalający plusGrywalność: / ZadowalającyGrę Endling: Extinction is Forever na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy od jej polskiego dystrybutora - firmy Koch Media Poland
I że po prostu kilka statuetek być MUSI, by inaczej to RASIZM i biała supremacja artystyczna… To nie dziwne, że reszta "artystycznego" świata poszła tą samą drogą. ŻydLivesMatter stało się life-motivem polskojęzycznego kina "światowego" (czy prozy Olgy Tokarczuk). . Agnieszka Osiecka (po lewej) i jej córka Agata PassentFoto: pytać wprost, potem w listach: "Po co ten alkohol?", "Dlaczego jesteś smutna?". Zawsze się wymigiwała, uciekała w jakieś żarty. Albo zaprzeczała. "Znowu piłaś?". "O, nie, troszeczkę tylko". Rozmowa z Agatą Passent, córką Agnieszki Osieckiej Grzegorz Sroczyński: Kiedy zorientowałaś się, że mama ma problem z alkoholem?Agata Passent: Dość wcześnie, byłam w podstawówce. Mogłam mieć 10-11 lat. Ale nie pamiętam z tego czasu żadnej drastycznej sceny. Jej choroba alkoholowa postępowała powoli. Zaczęło się od tego, że była osobą towarzyską. Nie lubiła samotności. Ciągle się bawiła, wychodziła do znajomych. I często - alkohol. Bo w Polsce nie można się przecież bawić przy soku czy herbacie. Potem przez całe lata była na okrągło w stanie podchmielenia. Długo potrafiła to kontrolować, w końcu kontrolę straciła. Pamiętam uroczystość na zakończenie swoich studiów. Koledzy, ich rodzice, mama z tatą, pełna sala. Prosiłam ją: "Nie pij chociaż dzisiaj". "Dobrze, córeczko, nie ma sprawy". A potem się upiła, wszyscy widzieli. Wiecznie te cholerne niespełnione z wami nie Odeszła od nas, kiedy miałam sześć lat. Była więc mamą dochodzącą. Tym bardziej kontakty z nią chciałam celebrować, było to dla mnie święto. A ona w to święto się spóźniała, zawalała. Czułam się jako dziecko podwójnie odtrącona. Pierwsze odtrącenie - że nie chciała ze mną mieszkać. Drugie - że nawet jako mama dochodząca wybiera alkohol, nie zachowania osób uzależnionych nie różnią się od siebie. Czy jest to profesor, hydraulik, czy poetka. Po długim okresie picia wystarczało pół kieliszka, żeby się zalać. A inni mówili: "Nie jest pijaczką, przecież to był tylko naparstek".Bar Saks na Saskiej Kępie pamiętasz?- Tak. Piękna legenda brzmi tak: Osiecka siedzi w Saksie, obserwuje ludzi i pisze na serwetkach bez legendy?- Przychodziłam ją stamtąd wyciągać. W końcu przestałam, bo nie miało to sensu. Nie chciała być wyciągnięta. Wystarczyła wymiana spojrzeń i wiedziałam, że sytuacja jest zaawansowana. Ktoś tam ją potem doprowadzał, bo wśród alkoholików jest cała siatka wzajemnej pomocy i z mamą na wakacje?- Tak. I pamiętam, że następowało odwrócenie ról rodzic - dziecko. Sądziłam, że jako nastolatka to raczej ja będę szaleć do nocy. A tu wieczór, ja jestem pierwsza w pokoju w pensjonacie, a mama baluje, wraca podpita. Czułam się potwornie samotna. Widziałam jej chorobę, widziałam problem, który stał się też moim problemem, bo nie potrafiłam wyzbyć się oczekiwań wobec mamy. Nie umiałam patrzeć na nią jak na osobę o tym?- Nie dało się. Pamiętam szczere rozmowy o facetach, o miłości, seksie, antykoncepcji. Liczyła, że te nauki pozwolą chociaż mi ułożyć sobie życie rodzinne. Ale o alkoholu - nigdy nie mówiła. Próbowałam pytać wprost, potem w listach. "Po co ten alkohol?", "Dlaczego jesteś smutna?", "Czy czujesz się samotna?". Zawsze się wymigiwała, uciekała w jakieś żarty. Albo zaprzeczała. "Znowu piłaś?". "O, nie, troszeczkę tylko".Szłam do niej i wszędzie znajdowałam butelki, żelazna mnie, że może są jakieś ukryte powody, dla których mama pije. Ale nie mogłam się przebić do prawdy. W końcu zaczęłam szukać tych powodów w jej picie to twoja wina? To też Tak, teraz to wiem. Dzieci alkoholików często obwiniają się o nałóg. "Dlaczego mama woli pić w Saksie niż spotkać ze mną na obiedzie". "Czy jestem gorsza od jej przyjaciół od kieliszka?". "Czy jestem nudna, zła, beznadziejna?".Rozmawiałaś o tym z tatą?- Tata chciał mnie i samego siebie chronić przed trudną prawdą. Byliśmy w sprawie mamy w poradni, u lekarza. Ale tata przyjął inną taktykę: stawiał mamę na piedestał. Uważał, że skoro widuję ją w złym stanie, to od niego dla równowagi powinnam słyszeć o niej same dobre rzeczy. A mi to nie pomagało, bo nadal nic nie rozumiałam. "Skoro taka wspaniała, to dlaczego woli alkohol niż wyjazd ze mną na Mazury". I znowu: "Pewnie to moja wina, ona wspaniała, a ja beznadziejna".Próbowałam rozmawiać z jej najbliższymi przyjaciółmi. Ale mnie lekceważyli. Uważali, że czuję się po prostu odrzucona, obrażona na matkę i krytykuję ją ze złości. Albo mówili: "Daj spokój, artyści tak mają, że lubią się zabawić".Działał też typowy mechanizm: im bardziej człowiek uzależniony pije, tym rzadziej spotyka się z osobami, którym na nim zależy. Bo nie chce wysłuchiwać uwag. Przyjaciele nie znali więc całej prawdy, zaczęła ich unikać. Zmieniła towarzystwo na innych pijących po knajpach. Oni niczego nie oczekiwali. Co najwyżej - żeby im nastolatką, przechodziłam burzę hormonalną i potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa. A znalazłam się w osamotnieniu, nikt mnie nie rozumiał. "Może jestem wariatką?". Nikt nie traktował poważnie jej problemu, który stawał się coraz bardziej moim sobie poradziłaś?- Nie poradziłam sobie. Skończyło się na ciężkiej depresji, to był ból niemal fizyczny. Włosy wychodziły mi garściami. Chodziłam po szpitalach, bo oczywiście myślałam, że mam raka albo coś równie strasznego. I wreszcie - iluminacja. Pamiętam to zdanie do dziś: "You are not sick, you are sad" - powiedział w końcu jeden z lekarzy. "Nie jesteś chora, jesteś smutna".Po angielsku?- To było już w Stanach, gdzie pojechałam studiować. W przychodni studenckiej zobaczyłam, że jest terapia dla dzieci alkoholików. Tam nikt się tego nie wstydził, nikt mi nie wmawiał, że to sztuczny problem. Poszłam na terapię dla tam usłyszałaś?- Że moja sytuacja nie jest wyjątkowa, tylko typowa. Że takich osób są tysiące. Poczułam ulgę: nie jestem sama. Poza tym gadałam, gadałam, gadałam. I dobrze, że to wszystko stało się już w Stanach. Nikt mamy nie znał, to nazwisko nic nikomu nie mówiło. Poza tym - terapia była po angielsku. To mogło też być ważne, bo u nas pewne wyrazy nie przechodzą przez gardło. "Alkoholik" - to brzmi strasznie. U nas się mówi: "Wujcio lubi sobie chlapnąć, ale żeby zaraz alkoholik?".Druga ważna rzecz: zrozumiałam, że nie jestem za mamę odpowiedzialna. Ponoszę odpowiedzialność przede wszystkim za własne życie. Za jej życie odpowiada ona sama. W Stanach jest to bardziej oczywiste niż u nas. Tam dorosłe dzieci nie mają obowiązku być aż tak opiekuńcze wobec rodziców. I też rodzice nie poświęcają się aż tak dla dorosłych dzieci, mają swoje sprawy. To psychiczne oddzielenie się od mamy było trudne. Bo trudno odejść od osoby, którą kochasz i widzisz, że ma kłopoty. Tyle że alkoholika można leczyć wyłącznie wtedy, kiedy sam tego chce. Ona nie chciała. "60-letniej pijącej kobiety nie zmienię. Jeśli chce pić, to niech pije". W końcu to sobie mama miała wyrzuty sumienia wobec ciebie?- Straszne. Nigdy mi tego nie powiedziała, ale zostawiła notatki. Zapisywała je codziennie w kalendarzach. Była na siebie wściekła. Wiedziała, że jest chora. Tyle że wyrzuty sumienia u alkoholika tylko pogłębiają chorobę. Bo jak sobie z nimi radzi? Pije więcej. Dlatego nie powinno się tych osób obwiniać, tylko traktować jako napisała też opowiadanie "Biała bluzka". Przenikliwe studium alkoholizmu. Bohaterka powtarza sobie: "Weź się w garść". I zaraz odpowiada: "Ale ja nie mam tej garści". W końcu postanawia się zapić, bo nie radzi sobie z okropnym światem dookoła. Ach, jakie to piękne, prawda? W naszej romantycznej tradycji uwielbiamy cudownie pogrążających się bohaterów, wrażliwców, którzy nie mają siły, żeby się wziąć w garść i popadają w czeluść. Smutne i mamę?- Tak. Nauczyłam się od niej ogromnie dużo, staram się dbać o jej pamięć i dorobek. Masę rzeczy jej zawdzięczam, nie zamieniłabym jej na inną jakie to rzeczy?- Empatia. Była osobą bardzo wrażliwą. Ciekawość innych ludzi, umiejętność słuchania. I to, że sprawy materialne nie mają dla mnie wielkiego znaczenia. Fryzura - nie jest ważna. Książka do przeczytania - jest ważna. Ludzie - są cały czas jesteś DDA?- Tak. Wciąż tak myślę o Bardzo ostrożnie. Nigdy nie piję, jak jestem zła albo smutna. Nie traktuję alkoholu jako leku na jakiś kłopot. Jest fajnie, miło - dopiero wtedy można się napić się, że będziesz jak mama?- Tak, ale nie z powodu alkoholu. Raczej jej zmienność uczuć, kłopoty ze stałością w miłości były dla mnie zgryzotą, bo odnalazłam to również w sobie. Pogodziłam się z tym. Nie uważam, że długi związek jest lepszy niż krótki, ale udany. To nie światła rada dla Nie bójcie się mówić o mówiłaś. Po raz pierwszy w 1997 roku w "Gazecie", tuż po śmierci mamy. To też był element terapii?- Tak. Ale był też koszt - sporo zgorszonych osób. "Oto wyrodna córka oczernia matkę". Wiedziałam, że zrobiłam dobrze. Przeczytałam dużo tego typu wywiadów w prasie amerykańskiej i wszystkie książki profesora Osiatyńskiego. Nie można milczeć, może to kogoś innego zła na mamę?- Nie. Ale nie zgadzam się z credo jej piosenki "Nie żałuję". Bardzo żałuję, że mama się nie leczyła. Wszyscy bylibyśmy w lepszej kondycji, gdyby była z nami i pisała piosenki. I żałuję, że nie spełniła się jako babcia. Byłaby to dla niej idealna forma życia w rodzinie, bo babcia rozpieszcza, a nie musi być odpowiedzialna. A ona lubiła rozpieszczać Grzegorz Sroczyńskiźródło: Gazeta Wyborcza

Według Ogólnoświatowej Organizacji Zdrowia (WHO) wyniki wielu badań wskazują, że problemu alkoholizmu dotyka od 2,5% do 10% społeczeństwa, zależnie od kraju. Badania WHO wykazują, że prawie 150 milionów osób na całym świecie jest alkoholikami i wyniki są podobne w wielu innych krajach.

Alkoholizm i reszta świata: Ból nałogu i chaos: ,,...wiemy że ból nałogu musiał poprzedzać trzeźwość; a później chaos emocjonalny poprzedzał pogodę ducha." Jeśli jeszcze godzinę temu zastanawiałem się, czy powinienem bardziej zaangażować się w realizowanie tych przeklętych 12 kroków, to teraz mam odpowiedź: nie jestem pierwszym i na pewno nie ostatnim pijakiem, który przestając chlać pomyślał, że najtrudniejsze mam już za sobą. Z okazji dnia nauczyciela życzę sobie więcej cierpliwości (słowo „pokora” ciągle nie może przejść mi przez gardło), spokoju i rozwagi, umiejętności słuchania z szacunkiem tego, co inni mają do powiedzenia. Może jeśli zrozumiem znaczenie Kroku X czegoś się może nauczę. Chaos emocjonalny. Przynajmniej wiem już jak się nazywa mój obecny stan ducha...
Alkoholizm i reszta swiata. 3,514 likes · 11 talking about this. Dzielimy się informacjami narosłymi wokół programu 12 Kroków, by wymieniać je miedzy
Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.
Utarło się, że jak Sarmaci, to tylko wódka. Że skoro Polacy wymyślili wódkę, to picie jest polskim przeznaczeniem, ba, misją. Napoleon miał wprowadzić do języka francuskiego powiedzenie: „ivre comme un Polonais” – „pijany jak Polak”, co wbrew pozorom nie oznaczało dezaprobaty, lecz podziw i uznanie, że nasi przodkowie nawet po spożyciu dużej ilości alkoholu
Jestem przykładem fiaska prewencji. I przykładem sukcesu człowieka, który pił i przestał. Wiktor Osiatyński i Zbigniew Hołdys rozmawiają o alkoholowym nałogu Zbigniew Hołdys: Jak długo pan nie pije? Wiktor Osiatyński: 29 lat i miesiąc. Zbigniew Hołdys: Ale dokładność. Wiktor Osiatyński: Pamiętam dzień dokładnie, bo to są moje trzeźwe urodziny. Zbigniew Hołdys: Pamięta pan, jak się pierwszy raz ostro upił? Wiktor Osiatyński: Pierwszy raz na wakacjach, miałem osiem lat, w 1953 roku w Orłowie. Zjedliśmy z bratem wszystkie wiśnie z wielkiego gąsiora, w którym gospodarze nastawili domowe wino. Upiłem się tymi wiśniami i porzygałem. Zbigniew Hołdys: To było podłe uczucie? Wiktor Osiatyński: To było uczucie dziwne, to nie było podłe. Byłem chory, ale to nie było takie uczucie, że... Zbigniew Hołdys: ... że nie chciał pan nigdy więcej? Wiktor Osiatyński: Mój brat miał takie uczucie. On źle znosił alkohol, podobnie jak Lech Wałęsa, co pewnie go uchroniło od kłopotów. Potem się kiedyś upiłem, mając 14 lat. Poszedłem na zawody lekkoatletyczne na Stadion Dziesięciolecia, spotkałem żołnierza na przepustce, poczęstował mnie bełtem, potem w bramie jeszcze jednego bełta wypiliśmy, przyszedłem do domu pijany. Potem, jak miałem 16-17 lat, w szkole imponowało mi, że sobie pijemy z kolegami ze starszych klas. Więc może to była taka kolejność, że najpierw się uzależniłem, a potem znalazłem lekarstwo na spleen czy lęk, a może odwrotnie. Do końca tego nie wiem. Zbigniew Hołdys: Kiedy ja publicznie przyznałem się w latach 80., że jestem uzależniony od alkoholu, było to przyjmowane z niesmakiem, sensacyjnie. Na szczęście usłyszałem o Lechu Falandyszu, o panu i kilku innych ludziach, którzy mieli odwagę powiedzieć, że alkohol jest częścią ich życia. I to dodało mi otuchy w tym wyznaniu. Przeczytałem pana nową książkę "Litacja", ciąg dalszy "Rehabu". Napisał pan Biblię dla ludzi, którzy znaleźli się pod wpływem uzależniającego boga. Wiktor Osiatyński: Mój ojciec mówił - szklanego boga. Zbigniew Hołdys: Piękne określenie. Pana książka trzyma w napięciu, wygrywa z opowieściami o gangsterach. Wiktor Osiatyński: No, to jestem tym bardzo zbudowany. Zbigniew Hołdys: Jak można zdiagnozować u siebie alkoholizm? Sam wypiłem kilka Pacyfików alkoholu, nie piję od 25 lat i wciąż spotykam ludzi, którzy na moje oko są alkoholikami. Ale oni sobie mówią: "mogę nie pić dwa dni" i to ich uspokaja. Wiktor Osiatyński: Kiedy przestałem pić, wydawało mi się, że wokół mnie prawie wszyscy, którzy piją, są alkoholikami. Z czasem przekonałem się, że mniej więcej 10 proc. ze wszystkich pijących to być może alkoholicy, w moim środowisku to jakieś 20 proc., w pana pewnie 30, bo to są środowiska szczególnie narażone na alkoholizm. Każdy alkoholik potrafi nie pić miesiąc, to nic nie znaczy. "Przysięga sierpniowa" jest bardzo fajna dla żniw, dla rodzin alkoholików, bo trochę odetchną, żniwa zrobią. Ale potem tak się upiją, że oślepną. Bo żaden alkoholik nie jest w stanie pić codziennie przez miesiąc tylko pięćdziesiątkę albo setkę. Coś się dzieje po pierwszym kieliszku i nagle człowiek rusza w tango. To jest test na alkoholika - spróbuj codziennie pić lampkę wina, nie więcej. Zbigniew Hołdys: Ludzie nie chcą robić takiego testu, bo uważają, że jeszcze nie są alkoholikami. Wiktor Osiatyński: Nasza kultura toleruje pijaństwo, to jest proste jak drut. Pijany jest częścią tego pejzażu. Za komuny, jak ktoś się upił, to inni za niego pracowali. I dzisiaj ci, co się uchlali, szczycą się opowieściami o tym, jak to było, ile było butelek na łeb. Bardzo trudno dostrzec coś, co można nazwać sygnałami ostrzegawczymi. Wokół ludzi pijących istnieje cała kultura, właściwie śmichy-chichy: "No, fantastyczny byłeś, aleś wczoraj jaja robił, aleś tamtemu dokopał", same pochwały. I nie ma jak złapać tego momentu, w którym już jest źle. Taki alkoholik, który jest na prawdziwym dnie, daje innym alibi w rodzaju: "Ja taki jak on nie jestem, jeszcze sobie jakoś radzę". Zbigniew Hołdys: Alkoholicy to mistrzowie świata w wyjaśnianiu sobie i otoczeniu, że nie są alkoholikami? Wiktor Osiatyński: Ja od razu mówię: "Co ty opowiadasz, spójrz w lustro, zobacz". Alkoholik okłamuje siebie i innych. Zbigniew Hołdys: I sprytnie manipuluje ludźmi zależnymi od niego. Wiktor Osiatyński: Dlatego otoczeniu potrzebne jest wsparcie: żonom, mężom, dzieciom. Są na świecie całe organizacje wspierające członków rodziny alkoholika. Ważne, żeby mówić, czym jest alkoholizm. W zagranicznych firmach są programy pomocy pracowniczej. W naszych firmach tego nie ma, bo polski pracodawca albo sam jest alkoholikiem, albo pijącego od razu wyrzuca. Zbigniew Hołdys: Mnie na przykład żaden lekarz nie zapytał, ile piję. Kiedy w końcu do jednego poszedłem i powiedziałem, że boję się, że chyba dużo piję, odpowiedział, że skoro mam taką samoświadomość, to sobie jakoś poradzę. Pan ma 67 lat, ja mam 60. Obaj sięgnęliśmy po alkohol, obaj się wywinęliśmy. Możemy teraz sobie tłumaczyć, że system był opresyjny albo nie wiem co. Ale prawda jest taka: co któryś człowiek ma naturalną skłonność, żeby sięgnąć po wódkę, bo chce sobie zamulić real. Wiktor Osiatyński: Każdy człowiek ma naturalną skłonność... Musimy leczyć tylko tych, którzy chcą się leczyć. Zbigniew Hołdys: No i tych, którzy czynią szkody innym. Wiktor Osiatyński: Tych nie powinniśmy leczyć przymusowo, tylko dać wybór. Jestem nauczycielem akademickim i uważam, że najlepszy nauczyciel ma na imię Gorący, na nazwisko Piec. Piec mnie nie potępia, tylko mówi: "Wiesz co, Wiktor, możesz mnie dotykać ile chcesz, ja to bardzo lubię, tylko będziesz miał bąble". Pan Piec daje mi wybór. I jeszcze jedno, mam teorię kelnera. Idę do restauracji, mogę się napić, najeść, tylko w końcu przychodzi kelner z rachunkiem. Otóż nikt inny nie powinien za mnie płacić tego rachunku. Powinienem sam płacić za swoje picie, zawsze. Zbigniew Hołdys: W "Rehabie" zrobił pan wyliczenia, ile to kosztuje. Wyszły ogromne sumy. Wiktor Osiatyński: Myślę, że każdy alkoholik ma doktorat z manipulacji i współuzależnienia innych na zasadzie: ja się napiję, a wy za mnie zapłacicie rachunek. Nie tylko za alkohol. Jest żona, która dzwoni do pracy, albo matka, że syn zachorował i nie przyjdzie. A on leży pijany. To są współpracownicy, którzy kryją, na szczęście teraz jest taka sytuacja na rynku, że mniej kryją niż kiedyś. Rolą mądrego terapeuty, pracodawcy czy sędziego jest powiedzieć: "Ty ponosisz konsekwencje swoich czynów i będziesz je ponosił osobiście, bo są związane z twoim trybem życia". Zbigniew Hołdys: I dajemy mu wybór. Wiktor Osiatyński: Tak. Jako alkoholika nie powinno mnie interesować pytanie: dlaczego, tylko pytania: czy za dużo piję, czy mi to przynosi pożytek, czy raczej szkodę, a jeżeli więcej szkody, to co ja mogę z tym zrobić. Zastanawianie się "dlaczego", szukanie winnego to są pytania dla IPN. Ja ten wewnętrzny IPN traktuję tak samo jak zewnętrzny - z lekceważeniem i niechęcią. Przyczyny mogą tkwić w zamierzchłej przeszłości, w dzieciństwie, a pamięć jest źródłem urazów. Sam musiałem sobie przypomnieć różne rzeczy, żeby pogodzić się z przeszłością. Zbigniew Hołdys: Pogodził się pan? Wiktor Osiatyński: Tak, całkowicie. Dokonałem różnych zabiegów z wybaczeniem różnym ludziom, do których miałem urazę, łącznie z wybaczeniem ojcu i pogodzeniem się z nim. I nagle zobaczyłem, że miałem fantastyczne dzieciństwo. Narzekałem na nie latami, a ono było naprawdę fantastyczne. Bo kiedy piłem, w moim interesie leżało, żeby wierzyć, że miałem złe. Szukałem powodu, dlaczego piję. Dzisiaj widzę, jak straszną krzywdę robią ludziom różnego rodzaju psychoterapie, które szukają przyczyn. Zbigniew Hołdys: Muszę panu powiedzieć, że ja o psychoterapiach źle nie myślę. Sam przeszedłem przez klinikę nerwic w 1976 r. Alkohol nie był powodem, miał pośredni związek. Miałem objawy nerwicy, zawroty głowy, napady lęku. Pobyt tam mnie jakoś ustawił. Pozwolił mi spojrzeć na siebie i stwierdzić: "To nie jest tak, że przebiegł pies, wkurwił mnie i dlatego teraz kopnę autobus". Wiktor Osiatyński: Tam panu pomogli pogmerać w sobie, zobaczyć, że pana coś wkurza, a innych nie, i co pan może z tym zrobić. Ja uważam, że co 10. osoba się uzależnia, nie wszyscy. Prawdopodobnie są to ludzie o innej wrażliwości, która w przypadku alkoholików jest drażliwością. To są ludzie, którzy mają nerwy na skórze, szukają leku i znajdują go dopiero w alkoholu lub narkotyku. Rzecz w tym, że ten lek wprowadza w ich życie drugą chorobę. Tym, którzy chcą, by ktoś im wskazał związek między problemami a nadużywaniem, można pomóc. Wie pan, że daję menelom dwa złote na piwo? Kiedyś nie dawałem. Zbigniew Hołdys: Ostatnio też daję. A jak to było z pana leczeniem na tej amerykańskiej farmie? Wiktor Osiatyński: To się nazywało Chit Chat Farms, ośrodek Caron Foundation. Zbigniew Hołdys: Trafił pan tam przypadkiem? Wiktor Osiatyński: Namówił mnie znajomy, który ze mną porozmawiał, kiedy byłem na dnie. Wtedy nikomu nie potrafiłem odmówić. Zbigniew Hołdys: Na szczęście. Wiktor Osiatyński: Poszedłem na to leczenie, racjonalizując, że idę, bo może powstanie z tego książka. Zbigniew Hołdys: Wyjaśnijmy czytelnikom: mówimy o 28-dniowym pobycie na zamkniętym terenie. Pan tam właściwie wystawia nagą duszę na ocenę innych ludzi. I prowadzi dziennik. Wiktor Osiatyński: Odwrotnie. Tam człowiek nie przychodzi nagi, tylko opancerzony. Zbigniew Hołdys: Tak, ale musi pan się stać nagi. Wiktor Osiatyński: Muszę się rozebrać, pierwsze 10 dni rozbierają z pancerza, cała społeczność, terapeuci. Są ludzie, którzy za Chiny nie pójdą na terapię grupową, a największe znaczenie w ruchu Anonimowych Alkoholików ma właśnie oddziaływanie grupy. Oni w grupie dzielą się siłą, doświadczeniem i to jest niesamowicie ważne. Teraz już rzadziej chodzę na mityngi AA, ale jest to najlepsza metoda trzeźwienia. AA jest niekontrowersyjne, jest przyjazne. Zbigniew Hołdys: Jak byłem w klinice nerwic, musiałem w obecności innych ludzi wykonywać polecenia, niekoniecznie miłe, i to stawia do pionu. Wiktor Osiatyński: Bo człowiek potrzebuje struktury, bez niej ponosi szkody. Ja tę strukturę teraz staram się zmniejszać, po 29 latach trzeźwości mogę sobie na to pozwolić. Zbigniew Hołdys: Co się stało, jak pan zajrzał do swoich zapisków po latach? Wiktor Osiatyński: Bałem się zajrzeć. Powrót do przeżyć sprzed czterdziestu paru lat wywoływał bolesne emocje, ale pisząc książkę, już tego tak bardzo nie przeżywałem. Byłem pogodzony. Łzy w oczach miałem tylko raz. Pisząc "Litację", poznawałem siebie jeszcze raz. W jednym rozdziale opisuję dwa lata w Kalifornii. Finansowo ciężki czas. Byłem z żoną, córką, nie mogłem sobie poradzić z emocjami, życiem. Kiedy na początku pracy nad książką czytałem te dzienniki, powiedziałem do żony: "To był bardzo trudny czas". A ona na to, że wcale tego tak nie pamięta, że to były fajne lata. A ja myślałem, że one też doznawały krzywd i cierpień. Później, kiedy to opisałem, powiedziałem żonie, że to były fantastyczne lata, tylko ja o tym nie wiedziałem. Dowiedziałem się, gdy o tym napisałem. Cała ta książka ma dla mnie takie znaczenie - że się pogodziłem. Nie wiem, co świat pomyśli, ale ja to dla siebie zrobiłem, podarowałem sobie własne życie. Zbigniew Hołdys: Ale pan jednak miał świadomość, że jest z panem źle, kiedy pan szedł na farmę. Wiktor Osiatyński: Widzę, że pan potrzebuje czegoś praktycznego dla czytelnika - co mam zrobić, żeby wiedzieć, czy jestem alkoholikiem? Powtarzam: postanowić sobie, że przez miesiąc będzie się pić tylko pięćdziesiątkę dziennie. Można też zrobić inaczej. Można spróbować sobie uczciwie odpowiedzieć na takie pytanie: czy zdarzyło mi się przynajmniej dwa razy w życiu, że powiedziałem sobie i żonie, że pójdziemy wieczorem do kina, a spotkałem po drodze Zbyszka, weszliśmy na jedno piwo i wypiłem jedno, drugie, piąte, zapomniałem o żonie, wróciłem uwalony o godzinie 23 i nie poszliśmy do kina. Otóż jeżeli mi się coś takiego zdarzyło dwa razy w życiu, to mogę mieć problem. Albo drugie pytanie: czy zdarzyło mi się, że powiedziałem sobie, że dzisiaj przy obiedzie wypiję tylko jedno piwo, bo później idziemy do rodziców, ale później wypiłem jeszcze jedno albo wódeczkę i już nie poszliśmy do rodziców. Jeżeli to się zdarzyło dwa razy w życiu, to powinienem się zastanowić. Zbigniew Hołdys: Konkret. W obu książkach przewija się wątek zmagań z wiarą. Pan w "Litacji" się przełamuje, zaczyna chodzić do kościoła, chociaż zdaje się, że nie jest pan osobą wierzącą. A teraz? Wiktor Osiatyński: Trudno mi o tym mówić, bo to będzie w trzeciej książce. Wierzę w siłę wyższą, Boga, jakkolwiek go rozumiem. Codziennie rano mówię "Ojcze nasz", zawsze dodaję "bądź wola Twoja, a nie moja". I o to chodzi. Boga potrzebuję, żeby pomógł mi odróżnić między tym, czego chcę, a czego potrzebuję. Ja bardzo wielu rzeczy chcę i właśnie Pan Bóg wtedy mówi: tego ci nie dam, bo ty tego nie potrzebujesz. Bardzo mi to pomogło w akceptowaniu, że czegoś mogę nie dostać. Dzisiaj uważam, że wiara jest potrzebna i trudno bez niej żyć, gdyż rozum wszystkiego nie załatwi. Nie wypełni tej pustki, tej czarnej dziury, która w nas jest. Ale ta wiara to nie jest Kościół. W Polsce Kościół jest instytucją władzy, nie wiary, jest daleki od ludzi i od duchowości. Zbigniew Hołdys: W obydwu książkach przewija się bardzo ważna osoba: Ewa. Bez względu na pański pojedynek z alkoholem ona cały czas jest w tle, jest jak azymut. Czy pani Ewa zajmowała się problemem uzależnień, zanim pana poznała? Wiktor Osiatyński: Ewa jest z wykształcenia historykiem sztuki i dziennikarką, nie zajmowała się uzależnieniami. Kiedy byliśmy w USA, poszła na psychologię, profesorowie posłali ją na mityng AA, zaintrygowało ją i zaczęła to studiować. Ja już byłem kilka lat trzeźwy, kiedy ona zdobyła tę specjalizację. I tym się zajęła. Starałem się, żeby tą książką nie skrzywdzić żony i córek. Wierzę, że się udało. Dałem starszej córce do przeczytania, żeby sprawdziła, czy nie robię krzywdy rodzinie. Przeczytała, na koniec ze łzami w oczach powiedziała, że nie robię. Zbigniew Hołdys: Nikt nie chce pana zaangażować, żeby pan usiadł nad jakimś programem, który pozwoliłby młodym ludziom w Polsce wywinąć się od alkoholu? Wiktor Osiatyński: Ja się nie nadaję do prewencji, jestem przykładem fiaska prewencji. Zbigniew Hołdys: Ale pan ma wiedzę, pan wie, na czym polega klęska... Wiktor Osiatyński: Próbowałem kiedyś młodemu człowiekowi, który się upijał bez przerwy, tłumaczyć to, po czym on mówi: "Wie pan co... Zbigniew Hołdys: ... skoczyć po flaszkę"? Wiktor Osiatyński: Nie. "Co pan mi tu pieprzy. Pił pan 21 lat, teraz jest pan profesorem, jeździ pan po świecie, uczy. Ja też bym chciał mieć takie życie". Dobrym przykładem do prewencji byłby alkoholik, który umarł na alkoholizm. Ale on już niczego nie powie. Ja jestem przykładem sukcesu człowieka, który pił i przestał. Zbigniew Hołdys: Ja z kolei jestem przykładem człowieka, który przeżył życie dosyć fantazyjnie i zaczynam dzień od ośmiu tabletek, jedną biorę w południe, dwie na noc. Dlatego, że kiedy byłem młody, nie uświadomiono mi wielu rzeczy. Albo nie dałem sobie uświadomić, na jedno wychodzi. Wiktor Osiatyński: Alkoholizm polega na tym, że nie nabywa się w młodości pewnych umiejętności życiowych. Szkoła przekazała mi wiedzę, zaciekawiła światem, a nie nauczyła umiejętności rozpoznawania własnych uczuć. To jest kłopot, z którym trzeba później sobie poradzić. Samemu, a jeszcze lepiej - i chyba łatwiej - w grupie." (źródło - Newsweek) Witam, redakcja Newsweek wyraża zgodę na zamieszczenie na stronie internetowej wywiadu Hołdysa z Osiatyńskim, pod warunkiem, że zostanie dołączony link do artykułu. Pozdrawiam, Magdalena Buczek, 19 czerwca 2012
. 364 660 85 601 123 361 330 728

alkoholizm i reszta świata